Sylwestrowa noc.
Idealna pora do podsumowań i rozważań, na temat mijającego
roku. Świetna okazja do zmiany dotychczasowych przyzwyczajeń i obiecywania
sobie, że będzie lepiej. Rzygać się chciało na widok tej cholernej fałszywości
i przyklejonych, udawanych uśmiechów. Pierdolona szopka, w której każdy
odgrywał swoją rolę. Nazajutrz, wszystko, całe szczęście, miało wrócić do
normy. Skurwysyństwo czyhające na każdym kroku i nienawiść do drugiej osoby –
piękne uczucia, które kreowały dzisiejszy świat. Powoli zbliżała się północ, a
Magdeburg tętnił życiem. Tłumy pijanych ludzi przewijały się przez główne
ulice, śpiewając głośno niemieckie szlagiery. Usiadłem na brudnych, lekko
ośnieżonych schodkach prowadzących do kamienicy. O dziwo zainteresowała mnie ta
chora szopka. Wiedziałem, że prędzej czy później wybuchnie jakaś afera, a
udziału w niej nie mogłem sobie tak po prostu podarować. Odpaliłem papierosa i
przyglądałem się każdej osobie, która mnie mijała. Podświadomie szukałem
następnej ofiary. Kolejnego ciała, które mogłem zbezcześcić. Duszę, którą
mogłem pogrzebać. Po prostu pragnąłem czyjegoś cierpienia, bo czerpałem z tego
chorą satysfakcję. Czułem się jak Bóg i Władca, gdy ktoś leżał zakrwawiony pod
moimi nogami. Uważałem, że dzięki temu kontrolowałem swoje życie i mogłem
zamaskować chujowe dzieciństwo, podczas którego byłem ofiarą losu. Wbrew
pozorom tamten okres odcisnął piętno na mojej psychice i stałem się pierdolonym
socjopatą.
Chłodny, jesienny wieczór.
Trzy tygodnie wcześniej zostałem… wykorzystany? Zgwałcony?
Coś w ten deseń.
Siedziałem na parapecie i tępo wpatrywałem się w
przechodniów. Nikt nie dowiedział się o mojej osobistej tragedii – nawet Bill,
któremu przecież mówiłem wszystko.
Bałem się powiedzieć mu o tym. Przecież od razu
przekazałby to mamie, a ona, mimo tego że mnie nienawidziła, zrobiłaby aferę na
całą szkołę. Uczniowie śmialiby się ze mnie – że jestem słaby. Traktowaliby jak
ofiarę losu, a chłopak, który mi to zrobił miałby powód by to powtórzyć.
Stałbym się wzorowym kozłem ofiarnym.
Nie tego kurwa chciałem. Pragnąłem wznieść się ponad
wszystkich pojebanych ludzi. Rządzić nimi, sprawić, by drżeli na sam dźwięk
mego imienia.
Naiwnie wierzyłem, że kiedyś mi się to uda… Nawet, jeżeli
miałbym wszystko poświęcić.
___________________________________________________________________________
No to ten - żyję.
Mimo tego, że minął ponad rok, a to... coś przerzucałam z komputera na komputer, by zawsze mieć to przy sobie i dopisywać kawałek po kawałku... Jak widać - słabo wyszło, aczkolwiek... Mam nadzieję, że wrócę. A jeśli nie - piszcie, bo prawdopodobnie stworzę coś nowego - nic wspólnego z FFTH, bo praktycznie w tym nie siedzę.
Buziaczki,
Alleine (Zireael)